Rejs Racibora na Bornholm


Godzina 18:00 sobota 23 lipca wyruszamy w trzecie podejście na Bornholm, na pokładzie od najmłodszego: Karolina, Tomek, Marcin, Damian lub jak kto woli według wzrostu: Karolina, Damian, Marcin, Tomek. Wszyscy na jachcie „Racibor” – rok budowy 1976, 10 metrów stalowego kadłuba oraz 40m2 żagla (grot +fok). Żaglówka, a może lepiej jacht, mimo, iż starszy od większości załogi jest w niezłej kondycji, niestety nie można tego samego powiedzieć o silniku, też z tego samego rocznika, ale nie wzbudza już żadnego zaufania. Nikt z załogi się tym jednak zdaje nie przejmować w końcu płyniemy na żaglówce lub jachcie , a nie jakąś byle jaką motorówką, postawiliśmy żagle, niewielki wiaterek z południa i po pięciu godzinach jesteśmy już poza Szczecinem, a na noc rzucamy kotwicę pod Policami.


Niedziela 8:00 z wiatrem niewiele lepiej, na Roztokę i Zalew wystarcza, ale na kanale Piastowskim musimy już przeprosić się z silnikiem, tylko raz daje znać, że się przegrzewa, na szczęście się szybko zreflektował i chłodzenie wróciło. W Świnoujściu na przystani w Basenie Północnym cumujemy o 19:00, na plażowanie trochę późno, ale załogantka zafundowała sobie rybkę, a reszta przeprawiła się na druga stronę Odry do kantoru po walutę gdyż Duńczycy nie wiedzieć czemu posługują się koronami zamiast jak reszta cywilizowanej Europy euro lub chociażby złotówką.
Poniedziałek 7:00, nastroje niezłe, trochę wieje (3B), prognozy różne, ruszamy według obliczeń GPS-a przed zmrokiem będziemy w Ronne wiadomo na morzu musi wiać. Zanim dotarliśmy do główek wyjściowych zaczynamy zmieniać zdanie o morzu, w południe jeszcze płyniemy między statkami na redzie, GPS informuje, że w Ronne będziemy za trzy dni. Stanęło na tym, że musimy płynąć też w nocy, młodzież szybko zdecydowała, że mogą sterować do 2:00, bo i tak wcześniej nie chodzą spać, reszcie załogi (sztuk 1) pozostało zasnąć o 21:00 i to musiało już wystarczyć. Żegluga w nocy po Bałtyku to osobliwe wrażenie, wkoło konstelacje gwiazd, a mi wypadł kurs akurat na tylne koła Wielkiego Wozu, wschodzący księżyc zepsuł trochę wrażenia, gwiazdy przyblakły. Przed świtem zaczęło coś konkretniej powiewać i nad ranem pokazały się kontury wyspy, a woda w morzu zrobiła się jasna jak na przybrzeżnych łachach, przy dokładnym przyjrzeniu się okazało się, że jest prawie przeźroczysta i pływa w niej mnóstwo kilkumilimetrowego planktonu, który zabarwił wodę na kolor prawie biały.

Jako, że lato mamy jakie mamy, przed samym Ronne złapała nas jeszcze niezła ulewa i związany z nią wiatr (6B). Sam port jachtowy to miłe zaskoczenie , dobrze osłonięty wysokim falochronem, a w środku sporo wolnych miejsc postojowych. Lekki szok przeżyliśmy podczas opłacania postoju. Aby uniknąć odpowiadania na pytania czemu tak drogo Duńczycy zamontowali automat, w którym można było wykupić postój we wszystkich portach na wyspie (przynajmniej nam się tak zdawało), żeby sobie później głowy nie zawracać wykupiliśmy od razu postój w czterech portach jak to mieliśmy w planach ( 780 DKK).
Ronne to bardzo ładne letniskowe miasteczko nas najbardziej zainteresowało miejscowe muzeum, w którym można było nasiąknąć atmosferą tworzącą tą unikatową wyspiarska społeczność, były tam też eksponaty przypominające siermiężną rzeczywistość w PRL, gdy Bornholm jawił się nam jako najbliższa droga do raju. Spacer po zabytkowych uliczkach, kąpiel na plaży i degustacja pizzy w knajpie na deptaku dopełniły nam atrakcji na ten dzień, a w środę przed południem ruszyliśmy, aby zaliczyć największe atrakcje wyspy.



Tomek najlepiej przygotował się pod kątem turystycznym i autorytatywnie poinformował pozostałych, że na wyspie są cztery atrakcje, które niezależnie od wszystkiego musimy poznać czyli: zamek Hammershus, wędzono-kiszony śledź, plaża w Dueodde i cukierki w Snogebag. Dwie pierwsze atrakcje znajdowały się w północnej części wyspy i tam też skierowaliśmy jacht. Po drodze podziwialiśmy sielski krajobraz wyspy, a następnie wysokie bazaltowe brzegi i widoczne z morza ruiny zamku Hammershus, niefrasobliwie zamiast zatrzymać się w marinie u podnóża zamku uznaliśmy, ze lepiej zacumować w pobliskim kurorcie Allinge ( czytaj Aline). Ledwie wynurzyliśmy się za północny cypel wyspy uderzyła w nas wysoka fala spiętrzona przez silny wschodni wiatr, który za wysokim brzegiem był niezauważalny.
Sam port w miarę dobrze osłonięty ale bardzo mały, a jachtów zatrzęsienie po trzy a nawet cztery burta w burtę i powciskane w każdy kąt przystani. Na szczęście nie było żadnego problemu żebyśmy się swoim ciężkim stalowym jachtem (7 ton) przycumowali do stojących nowiutkich i wypasionych jachtów. W Allinge najpierw 4 km spacerek do zamku po drodze kamieniołomy i krowy (naprawdę wzbudzały sensację wśród miejskiej załogi). Zamek ponoć był największy w całej północnej Europie, niewiele z niego zostało ale i to Duńczycy potrafią nieźle sprzedać, a z niego widać brzegi Szwecji. Wracamy do miasteczka a tam rybna restauracja i za jedyne 182 DKK stół szwedzki a na nim wszystko co żyje w wodzie na całym świecie tylko jeść, także wędzono-kiszony śledź. Problem był tylko taki, że mogła jeść to wszystko tylko jedna osoba reszta mogła patrzeć, no ale jakoś sobie poradziliśmy dokupiliśmy trochę śledzia i nikt głodny nie wyszedł, sama ryba jak to ryba rzecz gustu, z którym się nie dyskutuje.

Czwartek ambitny plan kierujemy się w stronę wysp Christianso, w połowie drogi weryfikujemy plany wiatr taki sobie, a najpóźniej w niedzielę załogantka musi być w Świnoujściu a najlepiej w Szczecinie, dlatego robimy zwrot na Nexo w pobliżu, którego czekają na nas pozostałe atrakcje. Po drodze na wysokości Svaneke natykamy się na ogromny wycieczkowiec, który rzuca kotwicę naprzeciwko niego, a ze statku spuszczane są po kolei motorówki, w sumie sześć, które zawożą pasażerów na zwiedzanie miasteczka. W marinie w Nexo jest już w miarę przestronnie, nie ma problemów z miejscem postojowym, tylko że zamiast automatu urzęduje tam bosman, który jest bardzo sympatyczny, stara się uczyć języka polskiego i informuje nas że zakupione przez nas postoje obowiązują wszędzie na Bornholmie za wyjątkiem Nexo.
Jest godzina 17 pod silnym naciskiem Tomka wsiadamy w podmiejski autobus i jedziemy zaliczyć kolejna atrakcję plażę w Dueodde, robi wrażenie, ruchome wydmy, szeroka plaża i bardzo drobny piasek. Kąpiel w morzu i spacer brzegiem z powrotem, bardzo szybko pojawiają się przy brzegu czarne zwały z glonów inne niż na polskim wybrzeżu nie cuchną i nie brudzą nóg, jest także wysuszona trawa morska o bardzo przyjemnym zapachu. Docieramy do Snogebak gdzie rozpoczyna się koncert jakiegoś hitowego zespołu zza bramki wejściowej dochodzą dźwięki z pogranicza pieśni biesiadnych i disco polo, my zadawalamy się hamburgerami i lodem, cukierków nie znaleźliśmy, wracamy do jachtu.

W piątek rano nieciekawe prognozy na sobotę ma wiać 5-6 B z południowego-zachodu postanawiamy, że wracamy z planowanej wycieczki rowerowej po wyspie „wyszły nici” ale ciężki Racibor pod krótką bałtycką falę idzie bardzo topornie i mamy nadzieję, że zanim morze się rozbuja będziemy w Świnoujściu. Nadzieje okazują się płonne bo najpierw do późnego popołudnia bujamy się przy niewielkim wietrzyku a latarnia w Dueodde nie chce zniknąć za horyzontem, a później o dobę wcześniej niż w prognozach kierunek wiatru zmienia się na SSW. Siła wiatru rośnie, refujemy grota, a wachta zakłada pasy bezpieczeństwa, prawie do rana halsówa kierunki na Kołobrzeg i Rugię.
Na szczęście robi się coraz bardziej zachodni ale jak to miał często w zwyczaju podczas rejsu, cichnie na redzie i dopiero w sobotę po południu stajemy w ulubionym przez załogę Karsiborzu. Obok kanałem Piastowskim przepływa barka z ładunkiem wyprodukowanych w zakładach na WDO fundamentów i konstrukcji stalowych do wiatraków morskich, podobny transport mijał nas gdy zaczynaliśmy rejs przy kanale Polickim. Karolina jeszcze tego samego dnia odjeżdża pociągiem do Szczecina, my w niedzielę rano wyruszamy na żaglach do Szczecina, chłodzenie silnika zepsuło się definitywnie, a o 24:00 cumujemy na przystani Wulkan MSR Gryfia.
powrót do ciekawostek